Autor Wiadomość
Darzamat
PostWysłany: Wto 19:52, 14 Mar 2006    Temat postu:

Rozmyślania Żelaznego Karła

Żelazny Karzeł imieniem Wasyl leżał zanurzony po szyję w oleju "Selector Special" i rozmyślał. Rozmyślał nad sensem życia. Był jednak trochę skołowany, więc niczego nie wymyślił i wyszedł z wanny.

Narzucił szlafrok z folii, usiadł w fotelu i zaczął myśleć nad zagadką nieskończoności. Po dwóch minutach dostał potwornej migreny, więc przestał myśleć, odział się i wyszedł przed chałupę. Usiadł na ławeczce przed domem i zaczął myśleć nad perpetum mobile. Po 30 sekundach wyciekł mu z głowy elektrolit.

Wasyl wstał, zatoczył się i położył pod stuletnim dębem. Patrząc na dzięcioła Grzegorza zamyślił się głęboko, gdyż zadał sobie pytanie: co było pierwsze - kogut czy kura? Po 40 sekundach lekki dymek wskazał w których partiach Karła nastąpiły przykre zwarcia.

Pod wieczór Wasyl otrząsnął się ze słabości. Dzięcioła Grzegorza udusił fartuchem, następnie zabił sześć wiewiórek i czaplę. Po skopaniu zaprzyjaźnionego warchlaka, siadł przed chałupą i był szczęśliwy. Nie myślał.
Darzamat
PostWysłany: Pon 18:39, 13 Mar 2006    Temat postu:

Żelazny karzeł imieniem Wasyl zapragnął zmienić nazwisko. Pewnym utrudnieniem w realizacji tego zamierzenia wydawał się być fakt, iż żelazny karzeł w zasadzie nie miał nazwiska.
W zasadzie?
Tak, w zasadzie, bo przecież każdy przychodząc na świat posiada jakieś tam nazwisko, ale czasami bywa tak, że nazwiska tego nie zna. Okoliczność tego rodzaju zaistniała właśnie w przypadku żelaznego karła, który był wychowankiem leśnego domu dziecka imienia Kutuzowa.
Skoro był wychowankiem leśnego domu dziecka, to chyba więcej, niż pewne, że jego nazwisko musiał znać kierownik tegoż ośrodka.
Otóż właśnie, że nie. A to dlatego, że żelazny karzeł był podrzutkiem, którego wspomniany już kierownik znalazł pewnego pięknego ranka, a konkretnie następnego dnia wieczorem, owiniętego w Komsomolską Prawdę i leżącego tuż pod drzwiami. Zresztą gdyby nie te drzwi, to w ogóle by go nie zauważył. A tak, kiedy wychodząc uderzył go z impetem prawym skrzydłem (kierownik był bocianem), malec wytoczył się z rozwiniętej pod wpływem uderzenia gazety.
Podejrzewam, że kierownik i bez tego by go odnalazł, bo przecież musiał się schylić, żeby podnieść gazetę.
Na to właśnie, jak mniemam, liczył sprawca tej, bądź co bądź, ohydnej zbrodni. Ale jednej małej rzeczy nie wziął pod uwagę.
Jakiej, mianowicie?
A takiej to, że kierownik czytywał tylko Svenską Dagbladet ze względu na krój czcionki.
No tak, ale powracając do nazwiska� Jeżeli karzeł go nie znał, to na jakiej właściwie podstawie zapragnął je zmienić?
Bo gdzieś tam, w najgłębszych pokładach podświadomości przeczuwał, iż jest ono paskudne. I jak się później okazało, nie omylił się w tym względzie. No, ale po kolei.
Właśnie.
A więc kiedy zdesperowany Wasyl nie wiedział już zupełnie, co ma czynić, przyszło mu do głowy, aby zawezwać listownie dwójkę swoich nieodłącznych przyjaciół: Wiewiórkę Łysą Skórkę i Krzywego Wilka. Niestety, w silnym podenerwowaniu oba listy zaadresował do Wiewiórki i stąd też, a może też i po części dlatego, że rozerwał go niewypał, Krzywy Wilk nie przybył. Natomiast Wiewiórka Łysa Skórka oświadczyła mu:
Znam kogoś, kto powinien ci pomóc. Jest jednym z najstarszych mieszkańców naszego lasu i może wiedzieć, kim był twój ojciec. Krótko mówiąc udaj się do Kuny.
Pokrzepiony jej słowami udał się więc karzeł rączo do Kuny. Kiedy zapukał, drzwi otworzył mu Borsuk i powiedział:
Dzień dobry, Kuna jestem. Czym mogę służyć?
Kiedy karzeł wtajemniczył go już w całą historię, Kuna po głębszym zastanowieniu zadeklarował, że może mu ewentualnie zaproponować nalewkę na kasztanach. Wasyl chętnie na to przystał i kiedy tak raczyli się nią z nieskrywaną lubością, Kuna przypomniał sobie nagle Susła Gawrysiaka, który podobno widział niejedno. Mógł więc widzieć i ojca Wasyla. Udał się tedy Wasyl do Susła Gawrysiaka i wyłuszczył mu tę samą historię, którą wcześniej wyłuszczył był Kunie, a którą jeszcze wcześniej, jak pamiętasz, wyłuszczyliśmy my. Suseł zamyślił się głęboko i zasnął. Kiedy się przebudził, szarzało już mocno, a na jego wezgłowiu chrapał żelazny karzeł.
Najpierw się pyta, a potem zasypia - obruszył się Suseł i zasnął.
Kiedy się przebudzili, świtało. Suseł popatrzył przeciągle na karła i rzekł:
Czułem, że prędzej, czy później to musi wyjść na jaw, ale może to i lepiej. Tak, czy siak, prawda jest taka ... dodał i zasnął.
Karzeł przez chwilę wsłuchiwał się w jego równy, miarowy oddech, po czym uderzył go kontrolnie z całej siły fajerką w czoło. Suseł przewrócił się na drugi bok i wymamrotał przez sen:
Twoim ojcem był ...
Resztę zagłuszyło chrapanie. Po kolejnym uderzeniu Suseł już nie zmienił boku, a po następnych przestał nawet i chrapać. Karzeł opuścił jego norę mocno przygnębiony.
A więc została mu już tylko jedna szansa. I to taka, przed którą bronił się od samego początku. Była nią wywołująca obłędną trwogę i znienawidzona przez wszystkich mieszkańców lasu Wróżka Z Garnuszka. Bez jej wiedzy nie działo się tam nic.
Kiedy stanął w jej błotnistym progu (wiedźma mieszkała na mokradłach), zaskrzeczała:
Nieskoro ci było do mnie, żelazny, nieskoro.
No, ale skoro już jestem, to może byś mi powiedziała ?
Wiem, wiem z czym przychodzisz - odparła i zdecydowanym ruchem nogi wskazała mu na zydel. A kiedy usiadł, wsadziła łeb do dymiącego garnuszka, z którego czytała przeszłość i wymówiła odpowiednie na tę okoliczność zaklęcie.
To znaczy jakie?
Hokus pokus, czary mary, niech się zjawi jego stary.
W garnuszku zasyczało nieprzyjemnie, a przez jego ptasi dziubek, bo to był garnuszek z dziubkiem, począł wypełzać z wolna zgniłozielony, gęsty opar.
Wydaje mi się, że właściwszym słówkiem byłoby tu "wydzielać".
Tak czy siak, woń jakaś obrzydliwa rozeszła się po całym pomieszczeniu.
Dwadzieścia minut później, kiedy wykasłali się już jako tako, a opar nieco się przerzedził, Wróżka Z Garnuszka pochyliła się nad naczyniem, aby wypatrzyć odbicie wywoływanego. Ale gdy tylko spojrzała, gały wysadziło jej z orbit, a ze zbielałych gwałtownie warg wydarł się ni to ryk, ni to skowyt, który w końcowej swojej fazie przybrał postać partykuły "nieeeeee". Ta, której bał się cały las, skonała z przerażenia. Podekscytowany do granic wytrzymałości Wasyl doskoczył do garnuszka i osunął się na zwłok Wróżki.
A jednak las w jakiś niewytłumaczalny sposób dowiedział się o wszystkim. Bo kiedy nazajutrz rano pochowano karła, czyjaś niewprawna wiewiórcza łapka wydrapała mu na kamieniu nagrobnym taką oto inskrypcję:

Tu spoczywa Wasyl Dzierżyński, przyjaciołom jako Żelazny Karzeł znany.

Co się zaś tyczy Wróżki, to już jej nikt nigdy więcej nie zobaczył. Niektórzy uważają, że jakie życie, taka śmierć i w związku z tym sugerują, że połączyła się ona z oparem. A jak było naprawdę?
Jedno jest pewne: w miejscu, w którym leżała jej cielesna powłoka wytworzył się jakiś przedziwny, jasny obrys, a dębowa klepka mocno wypłowiała. Przechodzący czasami tamtędy mieszkańcy lasu czynią to jak najśpieszniej rozglądając się przy tym trwożnie dookoła. A na wszystkich urzędowych mapach lasu miejsce to figuruje jako biała plama.
Darzamat
PostWysłany: Pon 18:16, 13 Mar 2006    Temat postu:

Najnowsze postanowienie Żelaznego Karła

Żelazny Żelazny Karzeł imieniem Wasyl postanowił dokonać czegoś wielkiego. Chęć ta wynikała z podejrzenia, że inni mieszkańcy lasu nie cenią go tak jak powinni. Poczatkowo Wasyl walczył ze swoim kompleksem niższości przy pomocy siły. Na poczatku tygodnia zabił motyla Emila, uderzając go kindżałem. W środę chciał wykończyć kreta Złotkiewicza ale zaplątał się w przewody od miotacza ognia i w rezultacie sam się w paru miejscach rozhartował. Sobota przyniosła kolejne rozczarowanie: wiewiórka Łysa Skórka, którą chciał Wasyl wbić na pal, odmówiła. I, co gorsza tak mocno pchnęła Żelaznego Karła, że ten wpadł pod samochód dostawczy. Miara upokorzeń dopelniła się tegoż dnia wieczorem, kiedy Wasyl dowiedział się, że motyl Emil wcale nie zginął. Kindżał Wasyla zeslizgnął się bowiem po pancerzyku chitynowym chrząszczycy, z którą wówczas Emil się całował, i wyrzadził jedynie szkody moralne.
Wasyl był załamany. Wobec totalnego fiaska akcji mającej podbudować jego morale, Żelazny Karzeł zaczął myśleć o podróży w kosmos. Dospawał sobie do odwłoka rurę żeliwną wypełnioną materiałem pędnym, wymalował na bokach napisy Apollo - Sojuz, i sie odpalił. Niestety, nie zauważył, że się odpala pod osłoną wiaty na przystanku pekaesu. Uderzył ciemieniem w żeliwny wspornik daszka i wklinował się na amen. Nazajutrz dzieci palnikami odcięły truchło Wasyla i oddały je na złom. A za uzyskane pieniądze urządziły zabawę pod hasłem walki o lepsze jutro.
Darzamat
PostWysłany: Pon 18:15, 13 Mar 2006    Temat postu:

Legendarna Maselnica

Żelazny Karzeł imieniem Wasyl żył w podziemiach ukrytej w nieprzebytych lasach mleczarni wysyłkowej imieniem Kostki Napierskiego. Żył tam od dawna i nikomu nie wadził. Pracował uczciwie zarabiając na życie polowaniem na dzikie masło i zastawianiem wnyków na serwatkę. Przełożeni byli z niego zadowoleni, czego wyrazem było odznaczenie Wasyla drewnianą nogą trzeciej klasy i okularami ochronnymi ze smalcu. Nic by nie zakłóciło sielankowej egzystencji Żelaznego Karła, gdyby nie to, co zdarzyło się w pewien piękny grudniowy poranek. Tego dnia do portu zawinął dziwny żaglowiec. Maszty miał strzeliste jak rabarbar ale zwisały z nich postrzępione żagle. Na pokładzie kręciło się kilka dziwnie odzianych postaci. Smukły dziób dziwnego statku wieńczyła rzeźba pięknej kobiety o twarzy konia. Na wysmaganych wichrami deskach poszycia widniała wykaligrafowana złotymi literami nazwa "Maselnica".


Wasyl nie umiał czytać więc nie zrozumiał napisu. Wpatrywał się w niemym zachwycie w szlachetne rysy drewnianej piękności. Jego żelazne serce z brzękiem zaczęło łomotać po całym ciele. Po raz pierwszy od wieków w Wasylu obudziło się uczucie. W pewnym momencie do wypełnionych niebiańską muzyką uszu Wasyla dobiegł czyjś głos z pokładu:
- Ładna ta nasza "Maselnica", co?
Żelazny Karzeł drgnął. Maselnica? A cóż to za bezczelne przezwisko?
Runął do przodu z okrzykiem:
- Nie bedziesz mi tu przybłędo przezywał tej cud-piękności!
Ale źle obliczył odległość i z całym impetem palnął żelaznym czołem w betonowy falochron. Pękła z głuchym łoskotem żelazna czaszka Wasyla.
A piękna "Maselnica" po dziś dzień krąży po niezmierzonych puszczach w poszukiwaniu żar-ptaka. I tylko kiedy przypomni sobie Karła Wasyla, z niewesołym uśmiechem dyskretnie kaszle.
Darzamat
PostWysłany: Pon 18:14, 13 Mar 2006    Temat postu:

Zadziwiająca przemiana Żelaznego Karła
Żelazny Karzeł imieniem Wasyl postanowił zostać kuśnierzem. Leżał na swoim legowisku ze starych lodówek i myślał:

- Mieszkam przecież w lesie, w którym jest dużo zwierząt. Większość zwierząt ma futro. Moge to przecież wykorzystać, a zdobyte skórki sprzedać w formie eleganckich strojów. Zadowolony ze swego planu wstał z posłania, nasmarował się towotem, wyczyścił zęby pilnikiem i uczesał się grabiami. Do sakwy wrzucił kilka podstawowych narzędzi i ruszył w las. Pierwszym stworzeniem jakie spotkał była Wiewiórka Łysa Skórka.

- No, no... - pomyślał Wasyl - nie jest to może materiał na etolę ale warto by się zacząć wprawiać.

Po wesołym powitaniu z Łysą Skórką Wasyl na chwilę odwrócił jej uwagę okrzykiem: - O! Ptak!
Kiedy zdziwiona wiewiórka rozglądnęła się, Wasyl zarzucił jej na głowę kawałek szmaty i szybko uderzył kilkakrotnie imadłem między uszka.
Wiewiórka bardzo się uspokoiła, więc Wasyl przystąpił do pracy. Już po kilku chwilach trzymał w żelaznej dłoni małe rudawe futerko.

- O, dużo to tego nie ma, najwyżej wystarczy na bardzo małą czapeczkę - zmartwił się Żelazny Karzeł - ale od czegoś trzeba zacząć. Teraz pójdę i trzepnę w łeb Krzywego Wilka.

Nie zdążył jednak dokończyć myśli, gdyż otumaniło go straszliwe uderzenie w czoło. Jak we śnie, czuł Wasyl, że jakaś straszna siła wygina go, walcuje i przekuwa. Tracił stopniowo przytomność.
W ostatnim przebłysku świadomości usłyszał głos swego przyjaciela - ogromnego niedźwiedzia Stefana:

- Wstałem rano i postanowiłem zostać ślusarzem. Na poczatek zrobiłem z Wasyla wiadro. Chodź wiewiórko, nanosimy wody Wasylem. Tylko narzuć coś na siebie, bo zaczyna się robić chłodno.
Darzamat
PostWysłany: Pon 18:13, 13 Mar 2006    Temat postu:

Żelazny Karzeł na boisku

Żelazny Karzeł imieniem Wasyl postanowił zainteresować się sportem. Uznał, że upływ czasu niekorzystnie wpływa na jego formę. Od czasu do czasu słyszał podejrzane piski w stawach. Zbyt silnie namagnesowany od częstego wycierania nos w sposób uciążliwy odkręcał mu łeb na północ. A tak sprawne niegdyś palce coraz częściej płatały mu figle już to upuszczając przedmioty na ziemię, już to niepotrzebnie je miażdżąc. Kiedy w poniedziałkowy ranek Wasyl niechcący zabił borsuka Wacława poprawiając mu beret - miarka się przebrała. Karzeł uznał, że niezbędny jest porządny trening, który przywróci mu pełną sprawność. Nie wiedział jednak, jaką gałąź sportu wybrać, a także czy zdecydować się na pion gwardyjski czy może LZS. Udał się więc po radę do znanego leśnego trenera i wioślarza, dzięcioła inżyniera Stanisława Korbaczewskiego. Dzięcioł Korbaczewski podumał, poskrobał się po plecach i powiedział rozumnie:




- Słuchaj Wasyl, popróbuj to tego, to owego.

Karzeł goraco podziekował trenerowi za pomoc, zapłacił za konsultacje i pobiegł prosto do losu...

- ...do lasu chyba?

- Tak, do lasu do LOS-u, do leśnego ośrodka sportowego.

- Aha, do LOS-u...

Tam rzucił się w wir dyscyplin.
Najpierw pobił rekord świata w rzucie oszczepem, z tym, że oszczepu już nigdy nie znaleziono.
Nastepnie chciał powtórzyć swój wyczyn w pchnięciu kulą ale kula rozsypała się w jego mocarnych palcach na proszek.
Skoczył więc wzwyż, ale spadając wybił z wyskoku dziurę na 6 metrów i zlikwidował tym samym skocznię.
Poradzono mu więc przeniesienie się na boisko i udział w sportach zespołowych. Wpadł na murawę i przyłączył się do jednej z drużyn piłkarskich. W ciągu 3 minut sfaulował 14 piłkarzy i wbił po 3 bramki każdej ze stron. Delikatnie wyproszony zdążył jeszcze na końcówkę finałowej rozgrywki w sali do koszykówki. Kiedy po pierwszym wyskoku zdruzgotał tablicę i przytwierdzony do niej kosz, mecz przerwano. Pobiegł więc ochoczo na basen by wspomóc waterpolistów. Tuż przy prysznicach dosięgła go jednak samonaprowadzająca rakieta typu ziemia-karzeł wcześniej zamówiona przez przewidującego doktora dzięcioła inżyniera Stanisława Korbaczewskiego. Dzięki jego społecznikowskiej postawie leśny ośrodek sportowy przetrwał, a ze złomu po Wasylu wykonano kilka kompletów hantli dla młodzieży. A trener Korbaczewski przeniósł się do siedziby dotąd zamieszkiwanej przez Wasyla i założył tam wypożyczalnię wideo.

Ale to już zupełnie inna historia, którą opowiem Wam, jak tylko skończę zupę.
Darzamat
PostWysłany: Pon 18:13, 13 Mar 2006    Temat postu:

Żelazny Karzeł i szpinak

Żelazny Karzeł imieniem Wasyl nienawidził szpinaku. A właściwie należałoby powiedzieć: szpinaka, gdyż chodzi o Waldemara Szpinaka, szybownika i dziennikarza, który niedawno wprowadził się wraz z rodziną w okolicę, którą zamieszkiwał Wasyl.

Powody tej nienawiści były niejasne, gdyż sam Szpinak bardzo rzadko bywał w domu, a jego żona Grażyna była miłą niewiastą o wielce pociągającej powierzchowności. Bardziej domyślni mieszkańcy lasu właśnie tej powierzchowności Grażyny Szpinak przypisywali nienawiść Wasyla do Waldemara Szpinaka. Nie polegało to jednak na prawdzie, gdyż Żelazny Karzeł również nienawidził Grażyny Szpinak.

W pewną środę, zobaczywszy jak Waldemar Szpinak z hukiem wystartował swoim szybowcem z pobliskiej polany, Wasyl podjął decyzję:

Trzeba koniecznie zabić Grażynę Szpinak.

W tym celu przygotowal sekator i ruszył w kierunku domostwa sąsiadów. Stanął u drzwi i zapukał.

Grażyna Szpinak otworzyła drzwi i wpuściła Wasyla do izby. Ten wyjął zza pleców śmiercionośne narzędzie i zaczął nim złowieszczo szczękać. Grażyna Szpinak zobaczywszy co się święci wzięła zamach i uderzyła Wasyla pięścią między brwi. Coś chrupnęło, karłowi poszła z nosa oliwa i padł jak rażony gromem na podłogę.

Gdy nieco później pytano Waldemara Szpinaka jak to sie stało, że jego wiotka żona poradziła sobie z Żelaznym Karłem, pan Waldemar wyjaśnił, że jej matka była z domu Młot a ojciec nazywał się Parowy...



(w tle Zamfir)

- Czy to fletnia Pana?
- Nie, pożyczona...
Darzamat
PostWysłany: Pon 18:13, 13 Mar 2006    Temat postu:

Wierność nie popłaca czyli ekonomiczne aspekty wielkiej miłości Żelaznego Karła

Żelazny Karzeł imieniem Wasyl postanowił skończyć raz na zawsze ze swą samotnością, a że nie bardzo wiedział jak tego dokonać udał się po radę do swoich przyjaciół.
I gorzko tego pożałował. Świstaki-bliźniaki wyśmiały go:

- Eee... nie wie, nie wie... - i chichocząc uciekły w pole, tak, że Wasyl zdążył tylko krzyknąć za nimi: "Eee, świstaki-pętaki!" - i tyle ich widział.
Z kolei niedźwiedź wprawdzie ucieszył się, że wreszcie będzie mógł komuś wyświadczyć przysługę, jednak swoje rady szeptał do ucha Wasyla w sposób tak obleśny, że ten krzyknął na cały las: "Niedźwiedź świnia!!" i zniechęcony powrócił do swojej chaty. Myślał, myślał, myślał, aż nagle jak nie wrzaśnie:

- Wiem, wiem, żeby nie być samotnym, trzeba się ożenić! I to zaraz!

Jak stał tak wybiegł na poszukiwanie swej przyszłej małżonki. Przebiegł tak może ze dwa metry i ujrzał swoją dawną koleżankę szkolną - Kozę Mimozę. Przystanął Wasyl, popatrzył - mmm... całkiem, całkiem. Wprawdzie Koza Mimoza nie cieszyła się najlepszą opinią, niektórzy widzieli ją podobno jak ukradkiem chodziła do Woza Henryka, miejscowego spawacza, ale co tam plotki.
Podszedł Wasyl do kozy i tak powiada:

- E, Ty, masz być moją żoną i to już!

Tego, co było potem, nie przewidział. Koza Mimoza zerwała się jak poparzona wydając przy tym dźwięki imitujące puzon w niskim rejestrze co, jak wiadomo, oznaczało wielkie wzburzenie, i popędziła w las.
Powrócił tedy nasz biedny karzeł do chatki rozpamiętując swoją klęskę. Rozpamiętywał tak przez kilka dni aż nagle jak nie wrzaśnie:

- Wiem, wiem, powinny być zaloty! Koniecznie zaloty!

Na wszelki wypadek postanowił dokształcić się teoretycznie. Przeszukał więc całą chatkę, aż znalazł potrzebną mu lekturę: "Amor - Młynek. Zasada działania i instrukcja obsługi".
Dokładnie po roku pilnych studiów Wasyl ponowił oświadczyny.

- E Ty, masz tu prezenty i zostań moją żoną - powiedział wręczając ukochanej pudełko łakoci Frutti Towotti, soczystą gruszeczkę do lewatywy, a także zaręczynowy pierścień Zimmeringa.

- Ty żelazny kurduplu, nie chcę cię, nie!! - wrzasnęła Koza Mimoza i odwróciła się niewłaściwą stroną.

- A więc znowu klęska - pomyślał Wasyl - znowu jakiś błąd, lecz jaki?
Historia powtórzyła się kilkakrotnie: oświadczyny, odmowa, studia nad klęską i tak w kółko.

Mijały lata. Koza Mimoza rozglądała się za coraz bardziej pochyłymi drzewami, a Wasyl konsekwentnie, z uporem acz bezskutecznie, dążył do swego celu. Którejś jesieni postanowił: "Teraz albo nigdy, zdobędę ją podstępem. Będzie moja, choćbym miał użyć nawet ostatecznych argumentów".
Pod pretekstem pokazania kolekcji zrobionych w Wieliczce zdjęć klatki piersiowej Wasyl zwabił kozę do swojej chatki.

- Bądź moją żoną, ja cię proszę! - wykrzyknął.

Dla zwiększenia efektu swych oświadczyn rzucił się przy tym na kolana, a uczynił to tak stanowczo, że oba kolana wyskoczyły z panewek, sworznie strzeliły na boki i nasz karzeł w tym momencie jeszcze bardziej pomniejszył swój wzrost, a przez to i szanse u wybranki. Fakt ten nie pomniejszył żaru jego wyznania.

- Bądź moja, będziesz szczęśliwa. Żelazne słowo honoru!!!

Składając tę obietnicę Wasyl uderzył się pięścią w pierś, a uczynił to tak szczerze że dłoń przebiła mu pierś, rykoszetem odbiła się od telewizora, po czym trafiła jego wybrankę prosto w kuper.

- Ty prostaku, nigdy nie będę Twoja! - wrzasnęła Koza Mimoza i jak głupia uciekła do lasu.

A nasz biedny Żelazny Karzeł skonał w samotności, przed którą tak bardzo chciał uciec. I nikt po nim nie zapłakał. Nawet bóbr, który przechodząc zajrzał do chatki, a widząc kupkę rdzy, jedyny ślad jaki pozostał po Wasylu, westchnął:

- Ech, dziś to nawet w przysłowia wierzyć nie można. Stara miłość i co z tego zostało?


Ale sprawa odzysku surowców wtórnych to już zupełnie inna historia którą opowiem wam jak tylko skończę zupę.
Darzamat
PostWysłany: Pon 18:12, 13 Mar 2006    Temat postu:

Turniej zelaznego karla

Pewnego slonecznego ranka, Zelazny Karzel imieniem Wasyl, siedzial sobie na kupie ogryzionych kosci do gry i zastanawial sie co ma ze soba poczac.
Czul w sobie mlodosc, sile i wole zycia.
A poza tym mial juz dosc zarabiania na zycie polowaniem na dzikie maslo i zastawianiem wnykow na serwatke.
Mimo iz przelozeni, zadowoleni z jego pracy, odznaczyli go nie dalej jak wczoraj Drewniana Noga III klasy i Okularami Ochronnymi ze Smalcu.
A moze by tak wybrac sie z wizyta do Drewnianej Rusalki? - pomyslal. Mial przeciez dla niej dwa piekne podarki.
Wlasnorecznie wykonany z szyszek plan Szklarskiej Poreby i rzezbe przecudnej kobiety o twarzy konia.
Ale zamysl ten zarzucil w chwili, w ktorej przypomnial sobie, iz podczas ostatniej bytnosci u Drewnianej Rusalki, szlaban zgruchotal mu miednice i przez caly tydzien z niewielkim okladem nie mial w czym nosic wody ze studni.
A moze by tak zabic pania Maczynska... deputowana do Bundestagu w latach 1904-1910 ? Ale i ten zamysl zarzucil szybko, nie mogac wybrnac z dylematu, czy pewniej bedzie zdekapitowac Maczynska drzwiczkami od taksowki, czy zalac cieklym azotem.
Nagle, zza pobliskiego pagora wylecial potezny kondor w rozowej sukni balowej. Karzel wybaluszyl na niego swoje metaliczne oczy i mrugnal pare razy ze zgrzytem. Tymczasem kondor zataczal coraz szersze kregi nad wasylowa polana, rozsiewajac przy tym zapach perfum i kaszlac dyskretnie.
Zelazny Karzel az wkrecil sobie palec w imadlo aby sprawdzic czy nie sni.
Ale kondor ani myslal znikac.
W pewnym momencie podkolowal nieco blizej i z gracja upuscil dokladnie pod nogi Karla sliczny sloiczek po ogorkach konserwowych.W sloiczku tkwila tekturowa karteczka.Karzel z zaciekawieniem odgryzl wieczko i wyjal kartonik.
Na kartoniku wydrukowanie bylo zaproszenie.


KAZDY KTO MA CHEC I ODWAGE, ZMIERZYC SIE Z MISTRZAMI ZAPASOW PODCZAS DOROCZNEGO TURNIEJU KROLEWSKIEGO, NIECHAJ SIE STAWI W STOLICY Z EKWIPUNKIEM. ZWYCIEZCA OTRZYMA DUZO DUZO NAGROD I BEDZIE SLAWNY.


Bardzo lubie duzo nagrod, pomyslal Wasyl i zanucil piosenke Chorych Pszczolek. Nastepnie wyczyscil zeby pilnikiem, uczesal sie grabiami, pochromowal od pasa w dol i blyskawicznie spakowal swoje ulubione sruby.
Juz wiedzial, ze musi ruszyc w droge.
Na koniec kopnal kondora w zdziwionu dziob i powiewajac wesolo przewodami wyruszyl w kierunku stolicy.


A w stolicy festyn juz w pelni!
Wielki dziedziniec Krolewskich Zakladow Naprawczo-Grzewczych udekorowany portretami krola w towarzystwie przodownikow pracy.
A na trybunie, az oczy bola patrzec!
Krolewna Konstancja w pieknej papierowej czapce na glowie, Jego Krolewska Wysokosc z oswojonym tapirem na plecach a Krolowa Matka w dybach.


Wyszedl Wasyl na arene do pierwszego pojedynku. Spojrzal na przeciwnika i az go litosc wziela. Stoi przed nim czlowieczyna drobniutki, chudziutki i niesmialo sie usmiecha. Ruszyl Wasyl do przodu i wyprowadzil straszliwy cios.
Tymczasem czlowieczka zlapal taki napad kaszlu, ze az go zgielo. Furkoczaca piesc Wasyla trafila w proznie. Niepohamowana sila uderzenia wyrwala Karlowi reke z barku. Zdziwiony Wasyl stracil rownowage i probujac sie uratowac chcial sie wesprzec o przeciwnika, ten jednak poszedl do szatni po chustke do nosa.
Nie znajdujac oparcia Wasyl grzmotnal o bande i to tak nieszczesliwie, ze glowa rozplatal sobie plecy, z ktorych chlusnal spieniony olej.
Krol z usmiechem wachlowal sie oswojona martwa kaczka, a konferansjer oglaszal wszem i wobec, ze:


WASYL ZELAZNY POKONANY PRZEZ WLADYSLAWA TKACZYKA!


Ale Wladyslaw Tkaczyk juz tego nie slyszal.
Ze strachu przed powrotem do walki z Wasylem, powiesil sie w szatni na kranie z ciepla woda.
Tlum wiwatowal.
Wasyla wozni zawineli w pergamin.


Ale to juz zupelnie inna historia, ktora opowiem wam jak tylko skoncze zupe.
Darzamat
PostWysłany: Pon 18:12, 13 Mar 2006    Temat postu:

Tajemnicza Podroz Zelaznego Karla
Byla jesien.
Zelazny Karzel imieniem Wasyl siedzial w pociagu zdarzajacym do Irkucka. Za oknami migaly rozdziawione geby chlopow i zlocily sie pieknie nie zebrane zboza.
Ale on nie patrzyl na nie. Patrzyl na trzymany w rekach prostokatny kartonik pokryty pisanymi drobna reka kobieca ogromnymi czerwonymi bukwami. Patrzyl i czytal.

Daragoj moj Zeljeznyj Gnom!

Jesli ty niezabyl mienia jescio
Takda ty pribywaj siencias ze.
Tiebie nada wystriegatsja
majego muza padroznika.

Twaja Djerjewniannaja Nimfa.

"Jezeli mnie jeszcze pamietasz..." - jakze mogl zapomniec, to prawda, ze minelo juz czterdziesci lat, ale jakze mogl zapomniec te romantyczne spacery pod niebem pelnym deszczu kiedy to wtulona w niego szeptala: " Karlo mil..." a odglos pocalunkow mieszal sie ze zgrzytem jego podrdzewialych pod wplywem deszczu ramion i trzaskiem pekajacego z tego samego powodu lakieru na jej ciele. Jakze mogl zapomniec te nagle kolatania w samym srodku nocy, po ktorych zrywal sie i podbiegal do drzwi, za ktorymi nigdy nie bylo nikogo. Dopiero wiele lat pozniej dowiedzial sie, ze to kolatalo jej oszalale ze szczescia drewniane serce.
Jakze mogl zapomniec ten nieodmiennie im towarzyszacy huk dalekich dzial, a potem dziala umilkly. Wrocil jej maz i ich drogi sie rozeszly. Podobno po wojnie mieszkala przez czas jakis na Kole. No a teraz przygnalo ja widac na stare smiecie.

UWAGA! UWAGA! ZA MINUTE I TRZYDZIESCI SEKUND POCIAG PRZEJEDZIE PRZEZ IRKUCK.

Za oknami blysnal malowniczy neon przydworcowego kina imieniem Buratina. Grali ten film dla dzieci, na ktory tak bardzo lubili chodzic z Rusalka - "Wedrowki irkuckiej stalowki".
Lza wzruszenia potoczyla sie z brzekiem po zelaznym policzku Karla i upadla mu na kolana, roztrzaskujac obie rzepki.
Zelazny Karzel wstal ale brak rzepek zaklocil mu nieco zmysl rownowagi. Ratujac sie przed upadkiem w ostatniej chwili uchwycil raczke hamulca bezpieczenstwa. Gwaltowny wstrzas rzucil go na lustro, ktore roztrzaskal zanim zdarzyl sie w nim przejrzec. Ale moze to i dobrze bo nie zobaczylby juz w nim ani nosa, ani ucha, ani w ogole lewej strony twarzy.
Podniosl sie i powoli ruszyl ku drzwiom. Pograzony w myslach otworzyl je.
Niestety od strony torow.
Przejezdzajaca akurat kolejka zabrala mu prawa reke wraz z podrecznym bagazem, zawierajacym jego ukochana szlifierke do zebow i miecz Syreny, ktory wiozl w prezencie dla Drewnianej Rusalki.
Zreflektowawszy sie ruszyl we wlasciwym kierunku i minawszy peron zblizyl sie do szlabanu, za ktorym wila sie tak dobrze znana mu droga.
Szlaban wlasnie opuszczal sie. Przyspieszyl wiec kroku.
Ale za malo przyspieszyl. Opuszczajacy sie z potworna sila bezwladu szlaban wylamal mu szesc kregow szyjnych i zgruchotal miednice.
"W czym teraz bede nosil wode?" - pomyslal i zemdlal.
Z omdlenia wyrwal go glos.
"Daragoj moj Zeljeznyj Gnom..." - odemknal ze zgrztem prawa powieke i jak przez rdze zobaczyl mezczyzne w uniformie droznika, poczym zemdlal ponownie.
"No rusz ze sie tylko ty zardzewiala kuklo!" - i nagle oprzytomnial.
Przeciez to byl glos meza drewnianej rusalki. Jak oszalaly poderwal sie z ziemi i wrzasnal.

"Ach, teraz rozumiem juz wszystko! Przylapales Drewniana Rusalke na pisaniu listow do mnie i zabiles ja!"
"Tak! Zabilem ja! A konkretnie, to napalilem nia w piecu."
"A pozniej dopisales literki 'p' i 'o' i ze slowa 'droznik' zrobiles 'podroznik' zeby mnie zwabic w swe sidla, potworze!"
"Dokladnie tak! A teraz rozkrece cie na czesci by skonstruowac z nich pozniej tak potrzebna mi snopowiazalke. Hahaha, nareszcie rusze z robotami w polu!"

I wzniosl ramie zbrojne w srubokret... ale to juz zupelnie inna historia, ktora opowiem wam jak tylko skoncze zupe.
Darzamat
PostWysłany: Pon 18:11, 13 Mar 2006    Temat postu:

Wasyl i mrowki
Zelazny Karzel imieniem Wasyl siedzial ktoregos dnia na polanie i grzejac sie w sloncu leniwie rozgniatal mrowki przchodzace nieopodal. Bylo to jego ulubione zajecie i oddawal mu sie z zapalem. Nie omijal tez innych stworzen, ale mrowki wyraznie faworyzowal.
W pewnym momencie zauwazul wieksza grupe tych stworzen wyraznie zmierzajaca w jego strone. Ucieszony czekal az sie zbliza.
Ale mrowki nagle sie zatrzymaly i przez malutki megafon zaczely nadawac komunikat.
Wynikalo z niego, ze nie sa zadowolone z zabawy Wasyla i prosza go aby przestal. Wasyl dal znak, ze zrozumial. Nastepnie najwiekszej morowce wepchnal megafon do pyszczka a pozostale zlikwidowal cegla. Nastepnie zasnal.
Kiedy sie obudzil slonce stalo juz nisko nad horyzontem a las skapany byl w czerwonym swietle zachodu. Wasyl przeciagnal sie, kopnal przechodzacego obok lisa Metysa i juz mial ruszyc do domu gdy zauwazyl u swych stop zwitek papieru. Zaintrygowany rozprostowal go i przeczytal co nastepuje.


SLUCHAJ WASYL, ZAGNIOTLES NASZA DELEGACJE A HENKOWI WEPCHNALES MEGAFON.
JESTESMY ZMUSZONE SPROWADZIC NA POMOC SLYNNA CZESKA MOROWKE KAROLINE.
STRZEZ SIE. MROWKI.


Wasyl z poblazliwym usmiechem zdeptal papierek i ruszyl do domu.
Tuz kolo wejscia do jego ziemianki czekala Karolina.Miala czery metry dlugosci i wazyla dwie tony.Najpiew urwala Wasylowi nogi, potem rece i uszy. Nastepnie wepchnela mu do geby ogromny megafon.A potem urwala leb i zgniotla na placek.Reszte zmiazdzyla ogromnymi stopami i odeszla mowiac - Nesledano!


Ale to juz zupelnie inna historia, ktora opowiem wam jak wroce z Argentyny.
Darzamat
PostWysłany: Pon 18:11, 13 Mar 2006    Temat postu:

Tajemna misja Żelaznego Karła
Żelazny Karzeł imieniem Wasyl tęsknił za wielką Przygodą. Męczyła go i nużyła monotonia leśnego życia. Szukając szansy na przeżycie czegoś niecodziennego wertował prasę, podsłuchiwał rozmowy telefoniczne i przejmował korespondencję. Któregoś dnia po obiedzie, Wasyl podsłuchał rozmowę między zającem Bazylim i borsuczycą Wandą. Z rozmowy wynikało między innymi, że w sąsiednim państwie grasuje smok i nęka ludność swoimi zachciankami, terroryzując całą okolicę. Wasyl tylko czekał na taką wiadomość. Natychmiast zaczął szykować się do drogi. Aby jednak nikt nie ubiegł go w wyprawie na smoka, Wasyl profilaktycznie zlikwidował źródło informacji, czyli zabił Bazylego i Wandę.

Następnie wyruszył, by nieść pomóc ciemiężonej przez smoka okolicy. Jednym problemem było odpowiednie podejście smoka, po uprzednim zlokalizowaniu jego siedziby. Z tym Wasyl poradził sobie w bardzo prosty sposób. Gdy był już na miejscu, złapał za gardło pierwszego napotkanego tubylca i kazał prowadzić się do smoka. Ten bez wahania wskazał kryjówkę bestii. Karzeł podszedł jak mógł najbliżej i zajrzał do środka. Smok siedział w szlafroku przy stole i pił cienką herbatę. Wasyl oberżnął mu głowę obcęgami.

Po krótkim procesie Wasyl został skazany na karę śmierci i stracony, ponieważ, jak się okazało zabił Henryka Smoka - kierownika mleczarni.

Ale to już inna historia, którą opowiem Wam jak tylko skończę zupę.
Darzamat
PostWysłany: Pon 18:10, 13 Mar 2006    Temat postu:

Rozterki Żelaznego Karła
Żelazny Karzeł imieniem Wasyl uderzał w zamyśleniu telewizorem o ścianę i obserwował wzory, które wywoływał na ekranie. W pewnym momencie zaprzestał uderzeń i to z dwóch powodów: raz, że nie trafił w ścianę i uderzył się pokrętłem kontrastu w oko, a dwa, że zaciekawił go fragment nadawanego właśnie programu.

Jedną ręką trzymał się za oko, drugą usiłował poprawić odbiór.

Audycja mówiła o równouprawnieniu i o tym, że mężczyznom należy się Dzień Ojca. Wasyl poczuł rosnące zdenerwowanie. Jak to? Wszyscy będą mieli święto, a on nie?! I to tylko dlatego, że nie jest ojcem! Postanowił zrobić coś w tej sprawie.

Wyszedł przed chałupę i przypadkowo natknął się na borsuczycę Janinę. Nadepnął jej na ogon, żeby nie umknęła, a kiedy zdziwiona stanęła, powiedział:

- Cześć Janka! Chcę być ojcem!

Bardzo silne uderzenie w ciemię pozbawiło go przytomności. To mąż Janiny - borsuk Pilawski - zbulwersowany propozycją złożoną żonie, uderzył Wasyla wiadrem z ołowiem.

Po powrocie do zmysłów, Wasyl, nadal dręczony chęcią bycia ojcem, podobną propozycję złożył, jak mu się wydawało, wiewiórce Łysej Skórce. Okazało się jednak, że zamroczony niedawnym nokautem, za wiewiórkę wziął ogromnego niedźwiedzia samotnika. Poza ogromną siła, niedźwiedź słynął z całkowitego braku poczucia humoru, więc niewiele myśląc wbił Wasyla w pień starego dębu, a następnie przepiłował Wasylem dąb wzdłuż.

Następnego dnia skołowany nieco Wasyl pisał do telewizji na kawałku kory brzozowej:

DROGA REDAKCJO!
POSTANOWIŁEM ZOSTAĆ BEZDZIETNYM OJCEM. POMÓŻCIE, BO INACZEJ MNIE MOJA CHĘĆ OJCOSTWA WYKOŃCZY!


A kolejni mężowie leśnych piękności zacierali ręce, bo wiedzieli, że bezdzietny ojciec prędzej, czy później wpadnie w ich ręce...
Darzamat
PostWysłany: Pon 18:09, 13 Mar 2006    Temat postu:

Wielka decyzja Żelaznego Karła
Żelazny Karzeł imieniem Wasyl postanowił zmienić nazwisko. Pewnym utrudnieniem w realizacji tego zamierzenia był fakt, że Żelazny Karzeł w zasadzie nie miał nazwiska. "W zasadzie" - bo przecież każdy przychodząc na świat ma jakieś tam nazwisko, ale czasami bywa tak, że nazwiska tego nie zna. Okoliczność tego rodzaju zaistniała właśnie w przypadku Żelaznego Karła, który był wychowankiem leśnego domu dziecka imienia Kutozowa.

Skoro był wychowankiem leśnego domu dziecka, to chyba więcej niż pewne, iż jego nazwisko zna kierownik tego ośrodka. Otóż właśnie nie! A to dlatego, że Żelazny Karzeł był podrzutkiem, którego wspomniany już kierownik znalazł pewnego pięknego dnia, a konkretnie następnego dnia wieczorem, owiniętego w konsomolską "Prawdę" i leżącego tuż pod drzwiami. Zresztą gdyby nie te drzwi, to w ogóle by go nie zauważył, a tak, kiedy wychodząc uderzył go z impetem prawym skrzydłem (kierownik był bocianem), malec wytoczył się z rozwiniętej pod wpływem uderzenia gazety. Podejrzewam, że kierownik i bez tego by go odnalazł, bo przecież musiał by się schylić, by podnieść gazetę. Na to właśnie, jak mniemam, liczył sprawca tej, bądź co bądź, ohydnej zbrodni. Ale jednej rzeczy nie wziął pod uwagę. A mianowicie, że kierownik czytywał tylko "Senską bogdanan" - ze względu na krój czcionki.

Powracając do nazwiska. Jeśli Karzeł go nie znał, to na jakiej właściwie podstawie pragnął je zmienić? Bo gdzieś tam, w najgłębszych pokładach podświadomości przeczuwał, iż jest ono paskudne. Jak się później okazało, nie mylił się w tym względzie. No, ale po kolei.

Kiedy zdesperowany Karzeł nie wiedział zupełnie co czynić, przyszło mu do głowy, aby zawezwać listownie parę swych największych przyjaciół - wiewiórkę Łysą Skórkę i Krzywego Wilka. Niestety w silnym podenerwowaniu oba listy zaadresował do wiewiórki i stąd też - po części dlatego, że rozerwał go niewypał - Krzywy Wilk nie przybył. Natomiast wiewiórka Łysa Skórka oświadczyła: "Znam kogoś, kto powinien ci pomóc. Jest jednym z najstarszych mieszkańców naszego lasu i może wiedzieć kim był twój ojciec. Krótko mówiąc - udaj się do Kuny!".

Pokrzepiony jej słowami udał się więc Karzeł rączo do Kuny. Kiedy zapukał, drzwi otworzył mu borsuk i powiedział: "Dzień dobry, Kuna jestem. Czym mogę służyć?". Kiedy Karzeł wtajemniczył go w całą historię, Kuna po głębszym zastanowieniu zadeklarował, że może mu ewentualnie zaproponować nalewkę na kasztanach. Wasyl chętnie na to przystał. Kiedy raczyli się (z nieskrywaną radością), Kuna przypomniał sobie susła Gawrysiaka, który widział już niejedno, mógł więc widzieć i ojca Wasyla.

Udał się tedy Wasyl do susła Gawrysiaka i wyłuszczył mu tę samą historię, którą wcześniej wyłuszczył był Kunie, a którą wcześniej wyłuszczyliśmy my. Suseł zamyślił się głęboko i... zasnął. Kiedy się przebudził, szarzało już, a na jego wezgłowiu chrapał Żelazny Karzeł. "Najpierw się pyta, a potem zasypia!" - obruszył się suseł i zasnął. Kiedy się przebudzili - świtało. Suseł popatrzył przeciągle na Karła i rzekł: "Czułem, że prędzej czy później musi to wyjść na jaw. Tak, czy siak, prawda jest taka... ", dodał i... zasnął. Karzeł przez chwilę wsłuchiwał się w jego równy, miarowy oddech, po czym uderzył go kontrolnie z całej siły fajerką w czoło. Suseł przewrócił się na drugi bok i wymamrotał przez sen: "Twoim ojcem był..." - resztę zagłuszyło chrapanie. Po kolejnym uderzeniu suseł już nie zmienił boku, a po następnych przestał nawet i chrapać. Wasyl opuścił jego norę mocno przygnębiony.

A więc został mu już tylko jedna szansa, i to taka, przed którą bronił się od samego początku. Była nią wywołująca obłędną trwogę i znienawidzona przez mieszkańców lasu Wróżka z Garnuszka. Bez jej wiedzy nie działo się tam nic. Kiedy stanął w jej błotnistym progu (wiedźma mieszkała na mokradłach), zaskrzeczała:

- Nie skoro było ci do mnie, Żelazny, nie skoro!

- No, ale skoro już tu jestem, to może byś mi powiedziała...

- Wiem, wiem z czym przychodzisz - odparła i zdecydowanym ruchem nogi wskazała mu zydel, a kiedy usiadł, wsadziła łeb do dymiącego garnuszka, z którego czytała przeszłość i wymówiła odpowiednie na tą okoliczność zaklęcie, to znaczy:

Hokus pokus, czary mary
Niech się zjawi jego stary!

W garnuszku zasyczało nieprzyjemnie, a przez jego ptasi dzióbek - bo był to garnuszek z dzióbkiem - począł wypełzać zwolna zgniłozielony, gęsty opar. Wydaje mi się, że lepszym słowem byłoby tu "wydzielać". Tak czy siak woń jakaś obrzydliwa rozeszła się po całym pomieszczeniu. Dwadzieścia minut później, kiedy wykasłali się jako tako, a opar przerzedził Wróżka z Garnuszka pochyliła się, by wypatrzyć odbicie wywoływanego. Ale gdy tylko spojrzała, gały wysadziło jej z powiek, a ze zbielałych gwałtownie warg wydał się ni to ryk, ni to skowyt, który w swojej końcowej fazie przybrał formę partykuły "nieeee....". Ta, której bał się cały las, skonała z przerażenia. Podekscytowany do granic wytrzymałości Wasyl podskoczył do garnuszka i... osunął się na ze zwłoki Wróżki.

A jednak las w jakiś niewytłumaczalny sposób dowiedział się o wszystkim, bo kiedy nazajutrz rano pochowano Karła, czyjaś niezgrabna, wiewiórcza łapka wydłubała na kamieniu nagrobnym taką oto inskrypcję:

TU SPOCZYWA WASYL DZIERŻYŃSKI
PRZYJACIOŁOM JAKO ŻELAZNY KARZEŁ ZNANY

Co się tyczyło Wróżki, to już jej nikt nigdy więcej nie zobaczył. Niektórzy uważają, że jakie życie, taka śmierć, i w związku z tym sugerują, że połączyła się ona z oparem. Ale jak było naprawdę? Jedno jest pewne. W miejscu w którym leżała jej cielesna powłoka utworzył się jakiś przedziwny obraz, a dębowa klepka mocno wypłowiała. Przechodzący czasami tamtędy mieszkańcy lasu czynią to jak najspieszniej, rozglądając się przy tym trwożliwie dookoła, a na wszystkich urzędowych mapach lasu miejsce to figuruje jako Biała Plama.
Darzamat
PostWysłany: Pon 18:09, 13 Mar 2006    Temat postu:

Wyjątkowa zemsta Żelaznego Karła
Żelazny Karzeł imieniem Wasyl nie czuł się najlepiej. Koza Halina zerwała z nim zaręczyny. Ściślej mówiąc kopnęła go w nogę i powiedziała żeby się do niej nie zbliżał nawet na metr kubiczny. To bolesne wydarzenie nie miałoby może tak nieprzyjemnej wymowy, gdyby nie fakt, miało miejsce w leśnym amfiteatrze, tuż przed premierą opery "Konik polny". Tak więc cała leśna społeczność widziała upokorzenie Żelaznego Karła.

Wasyl pałał żądzą zemsty, a wiedział, że jeśli sam podejmie jakieś kroki, nie uniknie odpowiedzialności Wszystkie poszlaki wskazywałyby na niego. Postanowił więc posłużyć się płatnym sługusem. Najlepiej - przybyszem z dalekich stron.

Myśląc o ewentualnych kandydatach przypomniał sobie kolegę z wojska - osiłka Zenona Balona, który w swoim czasie wsławił się tym, że tylko przy pomocy rury gazowej z nakładką pokonał pluton kadetów. Wasyl nie zwlekając wysłał depeszę do Zenona, który po demobilizacji prowadził salon kosmetyczny w pobliskim mieście.

Nie minęły dwa dni, a Zenon stawił się na umówionym miejscu i ze współczuciem wysłuchał Wasylowej historii i wyraził gotowość pomocy. Obaj spiskowcy uradzili, że Zenon, przebrany dla niepoznaki w księcia, wkradnie się w łaski kozy Haliny, a następnie - korzystając z jej nieuwagi - udusi ją sznurem od żelazka.

Minął tydzień.

Wasyl z niepokojem oczekiwał nowin

Wreszcie we wtorek wieczorem Balon zapukał do drzwi Żelaznego Karła. Po wejściu do izby złapał Wasyla bez słowa za korpus, a następnie oderwał mu głowę.

Okazało się, że Zenon zakochał się w Halinie. Po niedzieli odbyło się huczne wesele i młodzi wyjechali pociągiem do Bydgoszczy.

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group